Dwa lata pod rząd Andrei Gusov doprowadził, jako trener GKS Tychy do tytułu Mistrza Polski. Zdobył Puchar Polski i Super Puchar oraz pierwszy raz w historii polskiego hokeja, zdobył punkty za zwycięstwa w Hokejowej Lidze Mistrzów. Całkiem nie dawno, trener rozstał się z tyskim klubem. W rozmowie z portalem hockey.by trener wyjaśnił motywy swojej decyzji o odejściu, podsumował wyniki z prawie 3 lat pracy, jako trener i podzielił się spojrzeniami na temat polskiego hokeja. Odchodząc z klubu Białorusin zostawił drużynę na czele ligowej tabeli PHL. Przedstawiamy tłumaczenie wielkiego wywiadu jakiego udzielił białoruskiemu portalowi hockey.by
Dossier: Andrei Gusov, ur.16.10.1969 w Mińsku, białoruski trener i hokeista, napastnik, wychowanek Junost Mińsk, zawodnik wielu klubów białoruskich oraz rosyjskich, polskich Podhale Nowy Targ, Cracovia Kraków, SMS I Warszawa, KTH Krynica, reprezentant Białorusi, trener reprezentacji Białorusi U18 i U20, trener klubowy Keraminu Mińsk, Dynama Mińsk, Szachtiora Soligorsk oraz trener GKS Tych.
„Myślę, że godnie reprezentowałem białoruską szkołę trenerską.”
- Z jednej strony pana dymisja wyglądała na niespodziewaną. Jak się panu wydaje czy coś taką zmianę zapowiadało?
Nie nazwałbym tego dymisją. To była moja decyzja. Nie chcę wynosić brudów poza dom ani nikogo obrażać. Sam przyznaję się, że nie jestem świętoszkiem. Myślę, że jestem tak jak inni ludzie, nie bez grzechu. Starałem się na to wszystko spojrzeć z boku i zrozumiałem, że nie ma perspektyw i sensu dalszej pracy z drużyną. Stwierdziłem, że wszystko, co mogłem dać z siebie oddałem drużynie. Jestem przekonany, że to rozstanie, które było z mojej inicjatywy, w całej złożoności sytuacji, było prawidłowym wyjściem. Powtórzę, że była to moja decyzja i podjąłem ją sam. Myślę, że to wyjdzie na korzyść mi i drużynie.
- Nie było myśli, żeby dokończyć pracę w tym sezonie w Tychach?
Już nie było takiego pragnienia.
- W jaki sposób zarząd klubu postrzegł pana decyzję?
To było trudne dla wszystkich - zarówno dla kierownictwa, jak i dla mnie. Spotykaliśmy się, rozmawialiśmy, dyskutowaliśmy, ale w końcu doszliśmy do wniosku, że wspólnym mianownikiem będzie rozstać się po ludzku.
- Czy sztab trenerski klubu pozostaje, czy odchodzi?
Cały sztab klubu pozostaje. Zespół przejął jeden z asystentów, Krzysztof Majkowski. Moim zdaniem tylko on z moich asystentów miał europejską licencję Pro, która daje prawo do pracy, jako główny trener.
- A asystent Siergiej Szepetiuk?
Siergiej też został, on ma umowę do 1 maja.
- Czy fakt, że pan ma małe sześciomiesięczne dziecko, w jakiś sposób wpłynął na pana decyzje?
Nie. Moja rodzina była ze mną przez ostatnie trzy miesiące. Na Nowy Rok przywiozłem ich do domu na Białoruś. Ale to w żaden sposób nie wpłynęło na moją decyzje.
- A niedawna porażka w półfinale Pucharu Polski z Re-Plast Unią Oświęcim nie skłoniła pana do opuszczenia klubu? Co tam się w ogóle stało?
Nie, to też nie miało wpływu. No, co przegraliśmy... po pierwsze, Oświęcim się solidnie wzmocnił w tym roku. Moim zdaniem oni mają w składzie 14 obcokrajowców. Wymienili trenera i kierownictwo klubu z prezesem i dyrektorem sportowym włącznie. Przybyli zupełnie nowi ludzie, którzy załatwili sponsorowanie klubu. Klub z ambicjami, który bardzo dobrze się prezentuje. Graliśmy przeciwko nim świetnie i grzechem byłoby stwierdzenie, że brakowało nam chęci. Przegraliśmy po rzutach karnych. Nasi najlepsi strzelcy nie wykorzystali żadnego z czterech karnych, podczas gdy przeciwnik strzelił dwa razy.
Po meczu nikt z kierownictwa nie zgłaszał, żadnych pretensji, oprócz mnie samego. Po przegranym meczu, mam zawsze pretensje do siebie samego. Czasami – także do graczy. Głównym problemem było to, że nie wykorzystaliśmy szans, jakie były. Ponad 20 strzałów w trzeciej tercji, poprzeczka, słupek – hokejowy bóg nie był po naszej stronie. Krążek zwyczajnie nie potrafił znaleźć drogi do bramki. Są takie mecze, że łut szczęścia jest po stronie przeciwnika. Następnego dnia w finale Unia przegrała z Jastrzębiem i to bezdyskusyjnie. Drugi rok z rzędu nie udało nam się zdobyć Pucharu Polski i to u siebie w domu. W ubiegłym sezonie przegraliśmy z Podhalem w półfinale. A w tym sezonie znów to samo. Z drugiej strony jest to dobry trend: przegrywamy Puchar i wygrywamy mistrzostwo :).
- Czy chciałby pan kontynuować pracę w Polsce, są jakieś inne kierunki?
W tej chwili nie ma żadnych ofert. Dla trenera najważniejsza, wydaje się, jest codzienna praktyka. Niestety, a może na szczęście los trenera jest taki, że czasami nie wiesz, gdzie będziesz jutro. Dlatego jestem gotowy rozważyć wszelkie opcje i je przedyskutować. Minął tylko tydzień, odkąd rozstałem się z klubem. Na razie cieszę się spokojem, dbam o zdrowie i nerwy. Odpoczywam, opiekuje się dzieckiem.
- A co ze zdrowiem i nerwami?
Od 15 lat pracuję, jako trener główny. Co więcej, w zespołach, gdzie zawsze musisz wygrywać, gdzie trenujesz pod ciągła presją a ambicje to najwyższe cele. Oczywiście takie sytuacje kosztują dużo zdrowia i nerwów. Zarówno w relacjach i z graczami, jak i sędziami. Nie jestem już w wieku młodego chłopaka, więc trzeba kontrolować już zdrowie i dbać o siebie. Na razie zdecydowałem się zrobić sobie badania, póki jest więcej wolnego czasu.
- Czy agent szuka dla pana nowego zespołu?
Tak, to prawda. Chociaż nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żeby to agenci znaleźli dla mnie pracę. Zazwyczaj kierownictwo klubów kontaktowało się ze mną bezpośrednio i przedstawiali propozycje.
- Jeżeli otrzymałby pan propozycję z białoruskiej ekstraklasy „B”, to czy by ją zaakceptował?
Rozważałbym taką opcję. Jak każdą inną.
- Czy ma pan jakieś priorytety dotyczące lig z innych krajów?
Nie mam. Teraz „mój priorytet” śpi w wózku dziecięcym :-) Ale czekam i szukam. Nie pracowałem w top-ligach, żeby móc sobie pozwolić na odpoczynek przez 2-3 miesiące...
- Mówił pan kiedyś, że mógłby poprowadzić polską reprezentacji. Kiedy to było?
Latem 2018 r. w Polsce wybierano nowego trenera. Zaproszono trenerów do przesyłania CV. Słyszałem również, że Andriei Sidorenko wysłał swój CV. Zrobili to również trenerzy z Czech i Słowacji. I moje CV też tam było – zajmował się tym mój agent. Wybór padł na młodego fińskiego specjalistę o polskich korzeniach. Był to Tomek Valtonen, który do tego czasu pracował w Finlandii. W ubiegłym sezonie pracował również równolegle, jako główny trener w Podhalu Nowy Targ. Zeszłego lata wyjechał trenować do DEL2, ale tam się z nim rozstali i teraz trenuje drużynę w na drugim poziomie ligowym w Szwecji. Podhale objął kanadyjski specjalista Phillip Barski.
Ogólnie rzecz biorąc, polska liga ma wiele szkół trenerskich – pracują tam specjaliści czescy, słowaccy, rosyjscy czy łotewscy. Spośród zawodników zdarzają się tacy, którzy osiągnęli znaczące sukcesy w swojej karierze. Każdy z trenerów ma swoje własne rozwiązania taktyczne. Spośród Kanadyjczyków pracował tu Ted Nolan i Tom Coolen, którzy mają doświadczenia z NHL. Myślę, że godnie reprezentowałem białoruską szkołę coachingu.
"Po zniesieniu limitu dla obcokrajowców polska liga stała się silniejsza, a wielu polskich graczy musiało zakończyć karierę"
- W polskich klubach trenerzy długo nie zagrzewają miejsca? W czym tkwi przyczyna?
W polskim hokeju, inwestorzy w klubach chcą szybko zobaczyć wyniki. Przy czym ambicje we wszystkich klubach bardzo poważne. W tym sezonie liga stała się otwarła dla obcokrajowców. W wielu drużynach jest po 12-14 cudzoziemców. Poprzednio za licencję dla każdego obcokrajowca trzeba było płacić sporą sumę a teraz to niewielka kwota w granicach półtora tysiąca dolarów.
Liga poprzez napływ cudzoziemców stała się silniejsza. Ponieważ oczekuje się szybkich rezultatów i nie ma czasu do stracenia, szansa na szybkie efekty pracy jest z zawodnikami, których znasz i komunikujesz w jednym języku. Dlatego trenerzy często sprowadzają po 10, a nawet więcej, zawodników ze swojego kraju. Na przykład białoruski trener Jurij Czuch, ma w składzie ponad 10 Rosjan.
Zniesienie limitu, Polacy wzięli z niemieckiej ligi DEL. Liga niemiecka rozwija się aktywnie również po stronie finansowej. Niemcy mają jeszcze silną drugą ligę DEL-2, w której dorasta młodzież. W Polsce też starają się iść w tym kierunku i otwarto młodzieżową ligę – MHL. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Jeśli przynajmniej jeden, dwóch graczy, co roku pojawią się w głównych drużynach będzie to dobry kierunek.
Problem w tym, że brakuje polskich zawodników, którzy mogą grać na wysokim poziomie. Z każdym rokiem jest ich coraz mniej i mniej. Szkolenie hokejowe działa słabo. W Tychach w ostatnim czasie zajęli się tym problemem, ale aby wychować własnych graczy, trzeba czekać, co najmniej siedem lat.
Przyczyna upadku jest to, że bardzo mało dzieci chce grać w hokeja. Wielu z nich wybiera piłkę nożną lub inny sport. W młodzieżowych drużynach występujących w mistrzostwach Polski, często zdarza się, że drużyny są poskładane z chłopaków trzech-czterech grup wiekowych. Powodem jest brak dzieci w jednym wieku, aby poskładać z nich całą drużynę.
- Jak pokazuje praktyka, częste zmiany trenerów bardzo rzadko przynoszą rezultaty.
W moim rozumieniu, nawet, jeśli w klubie są przyzwoite warunki do uzyskania dobrych wyników, to żeby trener je osiągnął, potrzebne są trzy lata budowania zespołu, który będzie w stanie walczyć o mistrzostwo. W pierwszym sezonie trener zapoznaje się z zespołem i zmienia tych graczy, którzy nie nadają się do jego systemu gry. W drugim roku można już być bliżej tytułu mistrza, a przy odrobinie szczęścia go nawet zdobyć. W trzecim roku pracy trenerskiej można już oczekiwać konkretnego wyniku. W moim przypadku tak było w Keraminie Mińsk i w zasadzie, w Szachtiorze Soligorsk.
W GKS Tychy było inaczej. Pierwsze pytanie, które mi zadał prezes klubu było: "Czy ty wytrzymasz presję ze strony kibiców i zarządu klubu?" Ja całe życie w takiej sytuacji pracuję. Prezes Tychów powiedział, że jego interesuje tylko pierwsze miejsce, bo zespół już pięć razy był drugi. Powiedziałem, że nic zagwarantować nie mogę, ale jest gotowy zrobić wszystko dla osiągnięcia tego rezultatu i odpowiadać za niego. Udało się nam stać się mistrzami za pierwszym razem.
Rzuciliśmy się realizować wszystkie te cele „galopem”. Dziękuję Siergiejowi Puszkowowi, że on wtedy rozstał się z Glebem Klimenko odprawiając go z Niemena Grodno. Gleb w Tychach bardzo się nam przydał. W play-off był najlepiej punktującym graczem w 14 meczach zdobył 17 pkt. (9g+8a). Wszyscy starali się i pracowali, ale decydującym okazał się Gleb Klimenko.
Drugie play-offy z Tychami – to było czyste szaleństwo, ja czegoś takiego w ogóle nie pamiętam w swoim życiu. Wygrywaliśmy serie z Gdańskiem i Nowym Targiem w siódmych meczach, wcześniej przegrywając 2-3. Niesamowity był szósty mecz z Nowym Targiem, kiedy wyrównaliśmy stan serii, wyrywając zwycięstwo w czwartej dogrywce w trzeciej godzinie nocy!
W ciągu tych dwóch i pół roku w tyskim klubie było wiele pozytywnych chwil, ale ja dużo bym zmienił. To było wspaniałe doświadczenie - zarówno profesjonalne, jak i życiowe. Pracując za granicą, człowiek znajduje się w nietypowym środowisku. Musi się liczyć z lokalną kulturą, sposobem życia i tradycjami. Nie można narzucać swoich zwyczajów, ale musi się dostosować. Przynajmniej ja to tak widzę. Nie możesz tam przyjść i machać szablą i być przeciwko zwyczajom, które powstawały przez lata. Musisz na coś przymknąć oczy i zrezygnować z niektórych swoich zwyczajów.
- W przeciwieństwie do swoich konkurentów, w Tychach nie było tak dużej liczby obcokrajowców, a Polacy odgrywali ważną rolę.
Naczelna zasada, zarówno moja jak i kierownictwa klubu - aby zachować równowagę między polskimi graczami i cudzoziemcami. W klubie jest dwóch Amerykanów z polskimi korzeniami, którzy otrzymali polskie paszporty. Kanadyjczyk Christian Mroczkowski, którego rodzice są z Polski, on również posiada już polski paszport. W tym roku spośród obcokrajowców, u mnie było trzech chłopaków, którzy przyszli z białoruskiej ekstraligi – Białorusini Aleksiej Jefimienko i Aleksander Jeronov, a także rosyjski napastnik Gleb Klimenko. Był też dobry obrońca ze Słowacji Peter Novajovský i Czech Michal Kolarz, który ma polskie obywatelstwo. Niedawno przyjechał fiński gracz obrony Niko Tukkanen. Obrońca reprezentacji Japonii Denis Akimoto, jak i ja, odszedł z zespołu.
Jest jeszcze Kanadyjczyk Alex Szczechura. To brat od Paula Szczechury, który grał w mińskim "Dynamo". Alex też próbuje uzyskać obywatelstwo Polski, ale na razie nie może zebrać potrzebnych dokumentów. Co ciekawe, gdy Ted Nolan był trenerem reprezentacji Polski, powoływał go na zgrupowania i Alex grał na turniejach. Przed mistrzostwami świata, Nolan dowiedział się, on nie ma paszportu i nie ma prawa grać w oficjalnych zawodach. W sumie teraz w składzie GKS Tychy sześciu obcokrajowców - trzech rosyjskojęzycznych, Słowak, Kanadyjczyk i Fin.
Jeszcze pracując na Białorusi, byłem zdania, że liczba obcokrajowców nie powinna być duża. Moja wizja jest taka, że w pierwszej kolejności musisz rozwijać zawodników tego kraju, w którym pracujesz: czy to Białoruś, Polska, czy jeszcze w jakimś innym kraju. Tutaj nie biorę pod uwagę czysto komercyjnych projektów, które nastawione są na zysk – NHL lub nawet niemiecka liga DEL. Tam rozwojem młodych graczy zajmują się niższe ligi.
- W pierwszym roku pracy miał pan w swoim zespole dość znanego gracza z doświadczeniem w NHL Krisa Kolanosa, u którego na profilu Eliteprospects widnieje się polska flaga obok nazwiska.
W jego biografii są mecze w NHL i KHL oraz złoto Mistrzostw Świata z reprezentacją Kanady. On przybył do Tychów w środku sezonu absolutnie nieprzygotowany. Chcieliśmy go od razu odesłać, jak tylko go zobaczyliśmy na lodzie, ale agent poprosił, abyśmy daliśmy mu czas na treningi. Kris grał, a nawet strzelał gole. Naprawdę miał instynkt bramkowy. Wydaje się jednak, że w jego wieku i przy takim doświadczeniu gra w Polsce była dla niego bardziej rozrywką. Podziękowaliśmy mu za jego pracę i rozstaliśmy się. Trwało to nie długo przed play-off i nie było ani czasu, ani chęci z naszej strony na jego „reanimację”. On doskonale to zrozumiał, wyjechał jeszcze grać do Włoch, gdzie w lutym zakończył karierę w wieku 36 lat. O ile mi wiadomo, on nie miał polskiego obywatelstwa.
- Czy w Polsce kluby starają się zarabiać na hokeju? A może to dla nich zajęcie charytatywne?
U nas na mecze, w Tychach przychodziło dużo widzów. Szczególnie na mecze play-off i na Ligę Mistrzów, a bilety nie kosztują grosze. Sprzedają się pamiątki klubowe. Daje to pewien dochód i te pieniądze się liczą. Główne wydatki zespołu są pokrywane z pieniędzy sponsorów.
- W latach 1995 – 2000, zdobywał pan doświadczenie w polskim hokeju, jako zawodnik. Na ile to panu pomagało? I jakie zmiany zaszły w polskim hokeju od tego czasu?
Oczywiście, dużym atutem była znajomość polskiego języka. Czułem się jak w domu, rozmawiając w języku polskim i z przedstawicielami mediów i z graczami. Na początku myślałem, że zapomniałem języka w ciągu tych 15 lat, ale kiedy wróciłem do tej atmosfery, wszystko mi się szybko przypomniało. Nie było z tym żadnych problemów.
A co do hokeja, to w polskiej lidze wszystko się zmienia każdego roku. Dużo zależy od tego, jakie są zasady dla obcokrajowców. Kluby mogą znikać z ligi, np. w takich Katowicach klubu przez 3-4 lata po prostu nie było. Potem pojawił się inwestor, i teraz klub jest na czołowych pozycjach w lidze. Również w tym roku mają poważne ambicje. Gdy ja byłem graczem, funkcjonowały drużyny w Bydgoszczy, Opolu, Bytomiu. Teraz zniknęły. Są pieniądze - kupujesz Mercedesa, nie ma pieniędzy - jeździsz na rowerze. Tak jest i tutaj.
Będąc w tamtych latach hokeistą, a dziś w roli trenera, ciężko mi porównywać polski hokej wtedy i teraz. To zupełnie dwa różne spojrzenia. Na pewno szybkość gry znacznie wzrosła. Wydaje mi się, że wtedy było więcej indywidualnie silnych graczy, zarówno krajowych, jaki i zagranicznych. Teraz takich chłopaków brakuje. I to nie tylko w Polsce. Wszędzie jest ten problem i w białoruskiej lidze, i w KHL. Jeśli gracz oprócz indywidualnych umiejętności ma jeszcze głowę do taktyki i gry zespołowej oraz ma cechy lidera zarówno na lodzie jak i w szatni, to tacy zawodnicy są warci miliony dolarów.
Natomiast, jeśli porównać polski hokej w czasie mojej kariery trenerskiej, to teraz mocno szarpnął do przodu. Liga się wyrównała w górę. Jest teraz siedem-osiem drużyn o wysokim poziomie. Jeśli w białoruskiej lidze są trzy drużyny wyróżniające się w lidze, to tych 7-8 polskich drużyn mogłyby śmiało konkurować razem. Przynajmniej tak mi się wydaje patrząc na to z zewnątrz. Muszę zastrzec, że nie jestem zaznajomiony ze stanem spraw w białoruskiej lidze od wewnątrz.
Jeśli jestem w błędzie, to proszę się poprosić o komentarz Siergieja Puszkowa. Jego Niemen Grodno dwukrotnie grał w Pucharze Kontynentalnym przeciwko Cracovii - siódmej drużyny w tabeli polskiej ligi. Oglądałem oba mecze - listopadowy w fazie półfinalnej w Krakowie i styczniowy w duńskim Vojens w finale. Nie powiem, żeby Grodno łatwo i spokojnie pokonało przeciwnika.
- Czy zniesienie limitu na obcokrajowców pobudziło polskich graczy? Przecież, teraz trzeba będzie bardziej nad sobą pracować, aby zdobyć miejsce w składzie?
No tak, rzucili ich na głęboką wodę i powiedzieli utrzymajcie się sami. Inni ambitni zawodnicy, którzy chcą się rozwijać i wcześniej wyjechali do silniejszych lig – do Czech, Niemiec, Wielkiej Brytanii. Nie jest ich dużo, ale są.
Sytuacja ta spowodowała polskim graczom, naprawdę problemy. Rozmawiałem z trenerem jednego z czołowych klubów, a on przyznał, że miejscowi gracze nie byli gotowi do napływu obcokrajowców. Jest to czołowa drużyna, która w ostatnich latach grała w finale czy w półfinale play-off. Doszło tam do sytuacji, że drużyna była zmuszona wymienić tych zawodników, bo poziom się zmienił, tak, że miejscowi nie byli w stanie konkurować z Kanadyjczykami czy Finami, którzy przyjechali.
Wartościowi gracze nadal grają w swoich klubach i są cenionymi graczami. Inni byli zmuszeni zakończyć karierę. Powstała jeszcze szansa dla graczy na kontynuację kariery w młodzieżowej lidze, ale tam w drużynie może występować nie więcej niż pięciu zawodników bez limitu wieku. MHL pozwala przekazywać doświadczenie młodszym zawodnikom, ew. pozwala odzyskać formę kontuzjowanym hokeistom.
Z jednej strony, PHL stała się silniejsza, z drugiej – skróciła wybór kandydatów do reprezentacji Polski. Podniesienie poziomu polskich rozgrywek pozwoli podnieść poziom tym polskim hokeistom, którzy pozostaną. Na Białorusi doszło do rozmazania sytuacji z zawodnikami. W białoruskiej Ekstralidze "B" gra sporo zawodników, których nie chcę obrażać, ale nigdy nie dostaną się do najlepszych klubów czy do reprezentacji. W Polsce w tym względzie jest inaczej.
Zniesieniem limitu obcokrajowców utrudniło karierę nie tylko niektórym Polakom, ale również i słabszym obcokrajowcom, którzy grali wcześniej. Jeśli spojrzeć na tabelę strzelców, to wśród liderów nie ma tam zawodników z Białorusi i Rosji, których przywiozłem ze sobą. Statystyką, nie poczarujesz. No cóż, poczekajmy na play-off, tam się Gleb Klimenko zazwyczaj ujawnia.
- Czy w związku z niezbyt wysokim punktowaniem obcokrajowców nie czuł pan presji?
Teraz nie było presji z żadnej strony. Na początku, kiedy tylko przyjechałem, była momentami taka presja. Były pewne próby osłabienia mojej pozycji, ale do niczego to nie doprowadziło. Po tym, jak po raz pierwszy wygraliśmy Puchar Polski, a potem mistrzostwo kraju, nikt nie wtykał patyków między szprychy. Nikt nie wtrącał się do mojej pracy, nie sugerował, kogo i gdzie umieścić w drużynie. Chociaż mój poprzednik, znana postać czeskiego hokeja, mistrz świata Jiří Šejba, natrafił na coś podobnego. Słyszałem, że podchodzili do niego i mówili, kto powinien i gdzie zagrać. To mi się nigdy nie zdarzyło.
Mógłbym narzekać na graczy, w tym na cudzoziemców. Oni, dlatego dostają miejsce w składzie, żeby byli decydującymi zawodnikami dla wyników drużyny. Ciekawe natomiast, jest to, że nie znałem, jakie wynagrodzenia otrzymywali polscy hokeiści. Wyobrażacie sobie, że trener pracuje od trzech lat i absolutnie nie ma takich informacji!
- Nie interesował się pan tym problemem?
Interesowałem i to niejednokrotnie. Ale mi odpowiadano, że to jest „tajemnica handlowa klubu”.
- Reprezentacja Polski już od wielu lat znajduje się w trzeciej dziesiątce światowego rankingu. Próbowano w Polsce podejmować różne kroki w celu zaradzenia tej sytuacji. Zatrudniono nawet Wiaczesława Bykowa z Igorem Zacharkinem. Czy Zarząd PZHL ma wciąż nadzieję na przełom czy już zaakceptowało, że to jest należne miejsce polskiego hokeja w światowej hierarchii?
Uważam, że problem leży przede wszystkim w rozwoju dziecięcego i młodzieżowego hokeja. W Polsce mają z tym kolosalne problemy. Wszystko jest zależne od masowości, której tam nie ma. Nie ma źródeł skąd ma czerpać polski hokej?
Jeśli chodzi o decyzję o zniesienie limitu dla obcokrajowców, to za tym wnioskiem głosowali przedstawiciele klubów i związek hokejowy tą zmianę wprowadził. PZHL oczywiście chce podnieść hokej na wyższy poziom. Niestety hokej w Polsce, jest poza czołówką ulubionych sportów. Przy czym nie można powiedzieć, że poziom reprezentacji Polski za bardzo odstaje od reprezentacji Włoch czy Kazachstanu. Widziałem to na własne oczy podczas meczów turnieju EIHC, który odbył się w zeszłym roku w Janowie z udziałem tych drużyn.
W 2016 roku Polska nawet walczyła o awans do Elity, jednak zabrakło jednego punktu, aby tam wejść. Niestety już, dwa lata później, w 2018 roku Polacy spadli do grupy "B" I dywizji, a to trzeci poziom światowych rozgrywek. Wiosną zeszłego roku Polakom znów zabrakło jednego punktu, aby powrócić do grupy "I A". (Polska wtedy przegrała konfrontację z Rumunią). Ciekawe, jeśli szefem PZHL był Władimir Naumow (Prezydent Federacji Hokeja Republiki Białorusi) – wyobrażacie sobie, co by się działo w takiej sytuacji !? Trzeba jednak nadmienić, że Rumunia też idzie swoją drogą. Tam rosyjskim graczom, którzy grali w KHL chętnie wręczają rumuńskie paszporty. O ile się orientuję to i warunki finansowe w rumuńskich klubach są całkiem poważne, i poziom rumuńskiej ligi rośnie. Polska robi wszystko, żeby wrócić na drugi poziom w rankingu hokejowym świata. Wszystko idzie w tym kierunku, bo mistrzostwa Dywizji I grupy "B" odbędą się w Katowicach.
"Wcześniej można było usłyszeć od trenera „idź w… (słowo na trzy litery)” od trenera, to było jak "dzień dobry".
- Ubiegłej wiosny Dmitri Baskov mówił o tym, że Andrei Gusov wraz z Michaiłem Zacharowem, Siergiejem Puszkowem i Pawłem Pieriepechinym byli kandydatami na stanowisko głównego trenera mińskiego "Dynamo".
Dzwonił do mnie sportowy dyrektor klubu „Dynamo”. Prosił o spotkanie. Mieliśmy wtedy w pełnym pędzie play-offy w Polsce. Żadnych konkretnych rozmów, jednak nie było. Myślę, że w tym momencie w „Dynamie” czekali na efekty mistrzostw świata Elity, żeby zdecydować, w jakim kierunku dalej kierować drużyną. Nie znano wtedy jeszcze budżetu na następny rok ani jacy obcokrajowcy zagrają. Natomiast w GKS Tychy już od 6 maja rozpoczęliśmy przygotowania do nowego sezonu. Pracowaliśmy do 20 czerwca, potem były dwa tygodnie urlopu i na początku lipca zebrali się znów przed nowym sezonem.
W Polsce letnie wakacje zaczynają się z końcem czerwca. Pierwszy mój rok pracowaliśmy wg białoruskiego systemu, a tu, szatnia u nas była pełna dzieci! Nie rozumiałem, o co chodzi? Później w trakcie procesu treningowego, zorientowałem się, że gracze przygotowują się do sezonu inaczej. Maj i czerwiec trenowało się na sucho, w lipcu była przerwa 2-3 tygodnie, żeby gracze wakacje spędzili z rodzinami i dziećmi. Powrót z wakacji to dla wielu klubów od razu praca na lodzie.
- Andrei Karev, który grał u Pana w "Szachtiorze", niedawno wspominał, że dzieci i żony zawodników pojawiali się w szatni i podczas pana pracy w Soligorsku.
Tak jestem wychowany, to jest jedna z cech mojego charakteru. Najważniejsze – stworzyć w zespole ciepłą, dobrą atmosferę. Wielu chłopaków, z którymi pracowałem, jako trener, dziś wspominają te czasy. W Keraminie Mińsk było tak samo. Starałem się, aby tak było i w GKS Tychy. Oczywiście, że były i sytuacje, gdzie trzeba było postawić twarde wymagania zawodnikom. Nie mniej uważam, że hokeista to też człowiek, któremu należy się ludzkie traktowanie a nie jak bydło. To była jedna z podstawowych zasad mojej pracy, jako głównego trenera. Nie byłem nigdy dyktatorem. Na pierwszym miejscu dla mnie zawsze była drużyna.
- Taki styl trenowania w tych czasach był niespotykany dla białoruskiego hokeja.
Normalne wtedy było usłyszeć od trenera w białoruskiej lidze: „idź w… (słowo na cztery litery)” od trenera, to było jak "dzień dobry". To mi się nigdy nie podobało. Starałem się, aby tak było również w szatni GKS Tychy. Ja chyba, jako pierwszy z naszych trenerów, na Białorusi, zrezygnowałem z przyjazdów na mecze wyjazdowe na noc przed meczem. Zapytałem wtedy dyrektora klubu, dlaczego wyrzucamy takie szalone pieniądze, zatrzymując się w jakichś hotelach lub po za miastem. Gracze przecież mają swoje rodziny i mogą normalnie przygotowywać się z rodzinami. Wypróbowaliśmy ten system i miało to tylko na wpływ na lepsze. Dało to poważne oszczędności dla klubu, a te finanse można było wydać na premie, albo na sprzęt.
Miło mi było słyszeć od graczy, że było im komfortowo ze mną pracować. Ja mogę to samo powiedzieć o większości chłopaków, z którymi pracowałem. Jeśli zdarzało się, że komuś nie było po drodze to takich zawodników starałem pozbyć się. To normalny proces na całym świecie. Teraz skauci NHL zwracają uwagę na różne szczegóły, m.in. na to, jaki gracz jest towarzyski w szatni, jak się zachowuje w stosunku do partnerów.
- Jakie jeszcze inne wartości z tych dwóch i pół sezonów, które pan spędził w Polsce, udało się zdobyć, jako trener i jako człowiek?
Inny kraj, inna mentalność. Niektórzy myślą, że polska liga jest słaba. Pracowałem tam i nie zgadzam się z tym. Nie będę się wypowiadać o reprezentacji, ale jakość ligi mi imponuje. Jeśli chodzi o moją trenerską karierę, to bardzo cennym doświadczeniem były dwa sezony z rzędu w Hokejowej Lidze Mistrzów. To pomogło mi zobaczyć, w jakim kierunku idzie aktualnie topowy hokej w Europie. Spotkaliśmy się z najlepszymi klubami Szwecji, Finlandii, Niemczech. Udało się pokonać drużyny z Austrii i Włoch – były to pierwsze punkty w historii, zdobyte przez polski klub w fazie grupowej Hokejowej Ligi Mistrzów. Tak, były mistrzostwa świata, puchar Kontynentalny i Puchar Spenglera, zostało mi chyba, tylko na Olimpiadzie popracować. W sumie, to był krok do przodu w moim rozwoju i rozwoju polskiego hokeja. Uważam, że w Polsce moje doświadczenie się komuś przyda. W trakcie mojej pracy w Tychach urodził mi się syn. Jest to największe szczęście, jakie tylko może być. Kiedy on patrzy na mnie i się uśmiecha człowiek zapomina o wszystkim. Staje się jasne, dlaczego żyjemy.
- Wcześniej w wielu polskich klubach charakterystyczną rzeczą było, że nagle kończyły się pieniądze i przez długi czas, kluby nie rozliczały się ze swoimi graczami czy trenerami?
W Tychach, za te dwa i pół roku nie było żadnego problemu ani ze sprzętem ani z wynagrodzeniem – zawsze do 10 każdego miesiąca wszystko było na koncie.
- A w zakresie technicznego zabezpieczenia zajęć, na przykład przeprowadzenie video zajęć?
Robiliśmy to sami. Wykorzystywaliśmy swoje programy komputerowe. Pokazywaliśmy zawodnikom grę w przewadze czy w osłabieniu. Zajmował się tym albo Siergiej Szepietiuk, albo ja, albo robiliśmy to razem. Szczególnie ważne było pokazanie decydujących momentów gry, wtedy to ja prowadziłem zajęcia z wideo. My z Siergiejem współpracujemy już 15 lat, a więc mamy już dobrze rozpracowany system. Rozumiemy się jeden z drugim bez słów. Dla niektórych zawodników wideo zajęcia były nowością. W innych klubach, wiem, że też są wideo trenerzy. W Katowicach, na przykład, działa ten sam specjalista z reprezentacji Polski. W Podhalu u Tomka Valtonena jako wideo trener i trener rozwojowy pracowała Tatiana Tichonowa - wnuczka legendarnego trenera Wiktora Tichonowa.
Kiedy w Polsce pracowali Wiaczesław Bykow i Igor Zacharkin z reprezentacją Polski, chcieli stworzyć klub, który grałby w KHL. Niestety, projekt ten nie znalazł zwolenników ani sponsorów. Było to jeszcze przed moim przyjazdem do Tychów. Niektórzy specjaliści mówią, że praca Bykowa i Zacharkina była dobrym impulsem do rozwoju polskich graczy i polskiego hokeja. Reprezentacja wtedy też wyglądała nieźle.
- Jaki styl hokeja jest bliższy polskim zawodnikom?
Nie wiem. Myślę, że wszystko, co jest nowe jest postrzegane zawsze z zainteresowaniem. Ale to musi pomóc graczom w rozwoju i dawać wyniki. Natomiast, jeśli robienie na okrągło przysiadów ze sztangą albo bieganie przynosi sukcesy, to nie ma argumentów przeciwko takiemu systemowi. Jeśli są wyniki to hokeiści zarabiają na siebie. Można też wymyślać i trenować wg najnowsze trendów i zajmować siódme miejsce. To się nie spodoba ani graczom, ani zarządowi klubu.
U mnie nie było żadnych problemów w komunikacji z zespołem w ciągu dwóch i pół lat. Może byli zawodnicy niezadowoleni i ja byłem też z kogoś niezadowolony czasami. Kiedy wchodzisz do klatki, gdzie jest 25 tygrysów, to wiesz, że nie możesz być miły dla każdego. Musiałem zmusić tego czy innego do zrobienia czegoś tam. A na przymus każdy reaguje inaczej. Ktoś zgadza się, a ktoś wręcz przeciwnie, staje w opozycji.
- Polscy dziennikarze pisali, że grupa graczy chciała pana zmusić do odejścia z drużyny, więc tak się stało. Jak to pan skomentuje?
W Polsce plotki są szybko roznoszą. To nie jest prawda. Ja nigdzie czegoś takiego nie powiedziałem ani zawodnicy ani zarząd klubu. Powtarzam: doszło do takiej sytuacji, w której dalsza współpraca była daremna. A co się tam stało - niech pozostanie w klubie. Może kiedyś wydam pamiętniki zatytułowane - „Jak nie trzeba pracować w hokeju”, to tam opowiem o tej sytuacji. Tymczasem drużyna walczy o pierwsze miejsce w sezonie zasadniczym i przygotowuje się do play-offów. Teraz drużyna, nie potrzebuje żadnych negatywnych emocji. Niech chłopaki pracują spokojnie. Ja zostawiłem tam kawałek mojego serca. Do tego dochodzą jeszcze kibice, którzy tworzą taką atmosferę na trybunach, że warto żyć i pracować.
Trybuny skandowały "Andrzej Gusow! Andrzej Gusow!"
- Kiedy Pan odchodził z Szachtiora Soligorsk, kibice Pana serdecznie żegnali. Udało się porozmawiać z fanami Tychów przed wyjazdem?
Z samymi bliskimi ludźmi się spotkałem i porozmawiałem, z kibicami niestety nie udało się pożegnać. W czasie meczu z Gdańskiem kibice skandowali "Andrzej Gusow! Andrzej Gusow!" Ja w tym meczu już nie kierowałem zespołem, ale przyszedłem jeszcze i stanąłem na ławce, po prostu stałem i patrzyłem na hokej. Kibice już dowiedzieli się, że odchodzę. Słyszałem, że i na meczu z Sosnowcem, który odbył się już beze mnie, trybuny też skandowały moje nazwisko. Tychy – to miasto hokeja. W drodze do pracy, jak jechałem na rowerze, to mogło mnie zatrzymać i 15 osób podejść (od uczniów do emerytów), przywitać się, zrobić uwagę na temat gry lub podziękować za jakiś mecz.
- Od 10 do 14 stycznia GKS Tychy poniósł trzy porażki z rzędu — z Toruniem (0:1) jeszcze pod pana kierownictwem, a następnie z Gdańskiem (1:2) i z Oświęcimiem (3:4)...
Była sytuacja, że łódź zakołysała się. Może to i były jakieś związki z tymi porażkami, ale ogólnie drużyna jest mocna. Tychy są na pierwszym miejscu w tabeli. Uważam, że drużyna ma potencjał do walki o mistrzostwo. Zostawiłem tam dobry fundament i daj Boże, niech walczą.
Powiedział Pan o opłakanym stanie dziecięcego hokeja w Polsce. Kluby się zajmują dziecięcym hokejem?
Nie. Przynajmniej w Tychach (seniorzy i młodzież) to są dwie osobne organizacje. Młodzieżowy hokej znajduje się tutaj pod opieką miasta. Dzieci często jeżdżą na mecze do Czech i Słowacji, to niedaleko. Te wyjazdy opłacają rodzice. Zajęcia w hokejowej szkole finansowane przez miasto, na ile to ja zrozumiałem.
- W głównych juniorskich ligach Kanady polskich graczy teraz nie ma, w USA – jest ich paru. W АHL i NHL nie ma nikogo z Polaków, a w lidze wschodniego wybrzeża (ECHL) gra tylko Alan Łyszczarczyk w "Fort Wayne Komets". O czym to świadczy?
O tym, że polskich hokeistów jest w zasadzie niewielu. Czasami przyjdziesz na lodowisko a tam od trzeciej do siódmej światło się nie pali - lodowisko jest puste. Jeśli w sobotę lub niedzielę drużyna ma wolne, też jest pusto, tylko o szóstej, siódmej lub ósmej godzinie jest wieczorna masowa ślizgawka.
Albo taki pokazowy przykład. Jeden 17-letniego chłopak, który coś sobą reprezentował, chcieliśmy wziąć, żeby potrenował drużyną seniorów. I oto 1 sierpnia w środku okresu przygotowawczego do sezonu on przychodzi do mnie i mówi: "Dzień dobry, panie trenerze. Mnie przez trzy tygodnie nie będzie, wyjeżdżam wraz z rodzicami do Chorwacji na wakacje". To takie półamatorskie podejście. Nie ma takiego podejścia, że hokej to jest moje życie, że on mnie będzie karmić.
Piątkę chłopaków, z ligi juniorskiej staraliśmy się przyciągnąć do zajęć z pierwszą drużyną. Wszyscy oni byli młodzieżowymi reprezentantami Polski na ostatnich mistrzostwach świata. I oni mogli po prostu podejść i powiedzieć: "Trenerze, nie będzie mnie teraz przez 3-4 dni, ja muszę być w szkole". To są takie specyfiki, z którymi trzeba się pogodzić i dostosować się do nich, kiedy przyjeżdżasz do pracy w innym kraju...
Tekst: Siergiej Wiśniewski, www.hockey.by, tłumaczenie: Iryna Bushta i Daria Martsinovich