Adam z prezentem - szalikiem kadry Polski, edycja 2012. Foto: Tomek Mocz |
Tomek Moczerniuk: Jak zaczęła się Twoja przygoda z hokejem?
Adam Henrique: Jestem Kanadyjczykiem, więc to normalne, że od dziecka pasjonował mnie ten sport. W dodatku w mojej rodzinie jest czterech braci i ja - jako drugi z kolei - podglądałem najstarszego z nas, który świetnie radził sobie na łyżwach. Podziwiałem go za jego umiejętności i chciałem nie tylko mu dorównać, ale go przegonić. Taka normalna, zdrowa, braterska rywalizacja (śmiech).
Talentu Ci nie brakowało, na dodatek wszędzie radziłeś sobie znakomicie. Skazany na sukces?
A.H.: Nie, na pewno nie. To wszystko było i jest okupione ciężką pracą i hektolitrami potu na treningach, podczas których nigdy się nie obijałem. Nawet jako 6-latek w drużynie AAA dawałem z siebie wszystko. Taka postawa zaprocentowała i stopniowo wspinałem się po szczebelkach drabiny z napisem "Kariera".
Która zaprowadziła Cię w 2008 do NHL. Zostałeś wybrany z 82 numerem w 3. rundzie draftu. Cieszyłeś się, że to właśnie Diabli Cię wzięli?
A.H.: (śmiech) Jasne! Z nimi przecież nikt nie chce zadzierać! (śmiech) Tak na poważnie to trochę się martwiłem, kiedy wywoływano nazwiska kolejnych zawodników, a ja dalej siedziałem bezczynnie. Ale kiedy okazało się, że będę reprezentować barwy New Jersey Devils - trzykrotnego Mistrza NHL, jednej z najlepszych drużyn na świecie w ostatnich latach - byłem bardzo z tego faktu zadowolony.
Czyli jest rok 2008, masz 18 lat i angaż w Devils, ale na debiut w NHL musiałeś czekać aż trzy lata. Dłużyło się?
A.H.: I tak i nie. Na początku nic się w moim przypadku nie zmieniło, bo poszedłem na wypożyczenie do mojej poprzedniej drużyny Windsor Spitfires, grającej w OHL. Przez dwa lata nie mieliśmy sobie równych i wygrywaliśmy Memorial Cup. Grałem dobrze, punktowałem, co zaowocowało przenosinami do Albany Devils (drużyna rezerw występująca w AHL). Tam też się wyróżniałem, dlatego w ostatnim meczu sezonu 2010, w kwietniu, dano mi szansę gry w pierwszej drużynie. Nigdy nie zapomnę tej chwili, graliśmy z Bostonem, który przecież zgarnął potem całą pulę. Wygraliśmy 3:2 przy wypełnionym do ostatniego miejsca Prudential Center - dla takich chwil warto żyć!
Gol Henrique! Rangers za burtą! Foto: NHL |
Początek następnego sezonu znowu spędziłeś "na zesłaniu", które na szczęście dla Devils trwało krótko. Na szczęście, bo przecież to Twoje bramki zadecydowały o wyeliminowaniu najpierw Florydy, a potem Rangers w drodze do finału o Puchar Stanley'a. I nie były to zwyczajne bramki, prawda?
A.H.: Chodzi Ci o to, że zdobyłem je w dogrywce? (śmiech) Tak, to było coś niesamowitego. Najpierw gol na wyjeździe w drugiej dogrywce siódmego meczu z Panterami, potem w pierwszej dogrywce szóstego spotkania z Rangers w Newark. Pobiłem tym samym rekord rookies (pierwszoroczniaków) w ilości bramek decydujących o awansie w playoffs. Wszystko fajnie, ale w finale dostaliśmy łupnia od Kingsów z Los Angeles. Tak blisko, a tak daleko. Bardzo przeżyłem to niepowodzenie.
Od tamtej chwili minęły prawie 3 lata. Drużyna z murowanego faworyta rozgrywek stała się ligowym średniakiem. W ostatnich dwóch sezonach zabrakło dla Was miejsca w playoffs, w tym również spisujecie się poniżej oczekiwań. Co musi się stać, żeby było lepiej?
A.H.: Taki jest sport, raz się wygrywa, raz się przegrywa. W ostatnich dwóch latach rzeczywiście szło nam jak po grudzie, ale taki stan nie będzie trwał wiecznie. Karta powoli się odwraca - być może właśnie teraz już na stałe. Wygraliśmy trzy ostatnie mecze pod rząd (rozmawialiśmy przed poniedziałkowym, wygranym 3:0 meczem z Arizoną - przyp. TM) i niwelujemy stratę do Bostonu, która wynosi 8 oczek. Zaczynamy "trybić", pojawia się automatyczność, granie "w ciemno". Nie pozwalamy na zbyt wiele na własnych śmieciach, a Cory łapie wszystko co jest do złapania. Do końca sezonu ponad 20 meczy - nic nie jest niemożliwe!
Jeśli wygracie dziś z Arizoną w środę staniecie przed szansą na przedłużenie passy do 5. zwycięstw z rzędu. Coś takiego nie przydarzyło się Wam już od bardzo dawna, ale wiesz na co fani Devils czekają jeszcze dłużej? Na Polski Wieczór w NHL!
A.H.: Tak! Wiem, słyszałem i bardzo się cieszę z tego powodu! Niedawno mieliśmy Noc Portugalską, a teraz będzie Polska - cały ten ubiegły miesiąc to jak jakiś jeden wielki ukłon w moją stronę! (śmiech)
Państwo Henrique: Portugalczyk Joe i Polka Teresa. Foto: windsorstar.com |
Bo Twój tato jest Portugalczykiem, natomiast mama, Teresa jest Polką. Opowiedz nam trochę o Twojej "polskości".
A.H.: Jest z nią średnio, bo niestety nie mówię po polsku.
Jeszcze nie!
A.H.: No tak! Jeszcze nie! (śmiech) Za to moja mama świetnie mówi w tym języku szczególnie kiedy wisi na telefonie ze swoimi siostrami. Potrafią pytlować godzinami. Kiedyś starałem się przysłuchiwać ich rozmowom, ale polski to trudny język. Nadrabiam to wszystko miłością do domowej roboty pierogów. Takich z kulinarnego repertuaru mojej Babci. Bardzo mi tutaj ich brakuje, bo choć wiem, że jest tutaj sporo polskich sklepów, to takich pierogów tam nie znajdę.
Wiesz skąd pochodzili dziadkowie? Bo mama urodziła się już w Kanadzie, prawda?
A.H.: Tak, mama to Kanadyjka, natomiast nie mam pojęcia skąd są moi dziadkowie. Ale masz rację - powinienem to wiedzieć. I się dowiem. Następnym razem już mnie nie zaskoczysz (śmiech).
A jak już się dowiesz, to może chciałbyś odwiedzić nasz kraj? Jest naprawdę piękny, spodoba Ci się, może nawet do tego stopnia, że zgodziłbyś się zagrać w reprezentacji Polski?
A.H.: (śmiech) To ciekawa propozycja! A nawet dwie! Fajnie byłoby polecieć z Babcią do Polski, muszę to poważnie rozważyć. Jeśli chodzi o grę w kadrze - reprezentowałem już barwy Kanady w MŚ Juniorów w 2010. Mimo iż przegraliśmy wtedy w finale z USA całe wrażenie było niesamowite. To coś wspaniałego móc grać dla Twojego kraju na najważniejszej światowej imprezie. Tamto marzenie mi się spełniło, teraz chciałbym pojechać na Olimpiadę z Kanadą.
A jeśli nie dostaniesz powołania?
A.H.: To wtedy zagram dla Polski! Lub dla Portugalii! (śmiech). Ale chyba prędzej dla Was, bo macie dużo lepszą drużynę!
Było pytanie o mamę, teraz pora na tatę. Słyszałem, że ma w posiadaniu sporą plantację tytoniu. Czy musiałeś na niej pracować?
A.H.: Oczywiście! Nie tylko ja, cała nasza czwórka była tam zaganiana do pracy. I wcale nie było lekko! Czasem myślę, że dlatego była nas czwórka, żeby miał kto tam pracować (śmiech).
Czyli gdybyś nie był hokeistą to byłbyś farmerem?
A.H.: Nie, byłbym strażakiem. To fajny zawód dla prawdziwego mężczyzny lubiącego wyzwania.
Tak się fajnie składa, że z Płomieniami będziesz mógł powalczyć już w najbliższą środę, bo Diabły podejmą na własnym lodzie Calgary Flames. Będzie więc piekielnie gorąco min. dlatego, że będzie to pierwszy w historii NJ Devils Polski Wieczór. Jak chciałbyś zachęcić polskich fanów do przyjścia na to spotkanie?
A.H.: Tym, którzy jeszcze nigdy nie byli na meczu NHL powiem, żeby przyszli i przekonali się na własne oczy jak fajna jest to gra: szybka, żywiołowa, ofensywna. Gramy w pięknej hali, w której nie ma złych (z punktu komfortu oglądania) siedzeń. Atmosfera jest rodzinna i bezpieczna, a bilety nie kosztują aż tak drogo. Tych natomiast, którzy przynajmniej raz byli na naszym meczu nie muszę przekonywać. Bo oni wracają i są z nami cały czas. Na meczu będzie też moja mama, dlatego będę miał potrójną mobilizację. Ten wieczór będzie dla mnie naprawdę szczególny. Będzie mi miło, jeśli zechcecie wziąć w nim udział!